niedziela, 29 listopada 2015

Na odsiecz

Zainstalowałem sobie grę World of Tanks.
Jechałem na odsiecz mojej drużynie.
Utonąłem w rzece.

środa, 22 kwietnia 2015

Wyjście z Ciemnogrodu cz. 4 - Przybyłem, zobaczyłem, pomacałem izdecydowałem.

Przeczytaj również: Geneza wyjściaWyjście cz. 1, cz. 2, cz. 3

Podróż po krętym, pełnym niespodzianek szlaku elektronicznych gadżetów, doprowadziła mnie pod drzwi, przez które przejść może tylko elita, albo każdy burak mający odpowiednią ilość pieniędzy lub zdolność kredytową. Stanąłem przed wejściem do sklepu oferującego sprzęt Apple, niczym przed szafą prowadzącą do Narni i próbując desperacko opanować drżenie rąk i lejący się po moim czole pot, przekroczyłem próg Matrixa. 

Muszę przyznać, że czułem się nieswojo będąc w krainie luksusu, gdzie ceny wahają się od 1000 do 13 000 zł. Oddać jednak trzeba fakt, że te zabawki mają coś w sobie i nawet jeśli jest to efekt autosugestii, to zabawa produktami Apple dostarczyła mi wrażeń podobnych do tych, które towarzyszyły mi podczas pierwszego kontaktu z kolorowym monitorem (tak, pamiętam czasy kiedy kolorowy monitor był towarem klasy premium, niczym telewizor za komuny). Spodobało mi się.

Po wcześniejszym przestudiowaniu recenzji i porównań oraz osobistym dzierżeniu w rękach obu modeli iPada, zdecydowałem iść z duchem czasu i zainwestować w model Air 2. Być może jest to życie ponad stan, marnotrawienie kapitału zdobytego własną krawicą, a może po prostu danie upustu własnej próżności...tak czy siak decyzja została podjęta. Jeszcze tylko uporanie się z tą cząstką mnie, która twierdzi, że nie jest to do końca dobry pomysł i może lepiej byłoby kupić coś tańszego. A kiedy ta rozsądniejsza część mnie skapituluje, będę mógł spokojnie wejść pod finansową kreskę kosztując zakazanego jabłka. Pod warunkiem, że sprzedadzą mi na raty, ale to już osobna historia. 


niedziela, 5 kwietnia 2015

Z pamiętnika poróżnika cz. 3 - Malkontent plażuje, baluje i opisuje (rozdział I)

Przeczytaj również: Z pamiętnika podróżnika cz.1, oraz część 2.

O wyspie w telegraficznym skrócie

Nie lubię, nie bardzo chcę i nie czuję się kompetentny podawać faktów dotyczących wyspy, jednak nawet najbardziej prymitywna relacja z pobytu w jakimś miejscu zawierać powinna choćby kilka podstawowych informacji o owym skrawku ziemi na naszym padole łez. Osobiście wolałbym skupić się na własnych spostrzeżeniach, doświadczeniach czy refleksjach, jednak nikt nie mówił, że będzie łatwo. Będąc osobą ceniącą sobie pewnie standardy, postanowiłem wywiązać się z ciążącego na moim podróżniczym sumieniu obowiązku i przytoczyć kilka faktów o samej wyspie. 

Gran Canaria jest jedną z siedmiu wysp pochodzenia wulkanicznego zaliczanych do archipelagu Wysp Kanaryjskich otoczonych przez Ocean Atlantycki. Gran Canaria, wraz z Teneryfą, Fuerteventurą oraz Lanzarote są największymi i najbardziej spopularyzowanymi z Wysp Kanaryjskich, na które co roku przybywają ogromne rzesze turystów. Wyspa kontynentalnie jest częścią Afryki, terytorialnie zaś przynależy do Hiszpanii, a jej stolicą jest liczące niemal 400 tysięcy mieszkańców miasto Las Palmas de Gran Canaria. Miejsce to oddalone jest ok. 5000 km od Warszawy, ok. 200 km od najbliższego stałego lądu na kontynencie afrykańskim i ok. 1250 km od najbliższego europejskiego portu, który znajduje się w Kadyksie. Różnorodność stref klimatycznych występujących na wyspie sprawiła, że Gran Canaria określana jest mianem "kontynentu w miniaturze". Osoby zainteresowany tematem odsyłam do portali podróżniczych, na których znaleźć można informacje o poszczególnych miastach, szlakach komunikacyjnych czy demografii wyspy, choć z doświadczenia wiem, że informacje ogólne w znakomitej większości brane są z jednego, uniwersalnego źródła zwanego Wikipedią.

Ostatni etap podróży

Moim miejscem docelowym, w którym miałem mieć kwaterę główną, była dzielnica Faro w części wyspy zwanej Maspalomas, która oprócz stolicy jest głównym celem złaknionych przygód i słońca turystów. Dostanie się z lotniska do kompleksu domków wypoczynkowych, o wdzięcznej nazwie El Cardonal Apartaments, w których czekała na mnie prycza, ciepły prysznic i jeszcze cieplejsza strawa, zajęło mi około godziny. Zaraz po wyjściu z samolotu i wzięciu mojego przymusowo danego do luku bagażowego plecaka, otrzymałem od miłej hiszpanki mapkę turystyczną wyspy oraz piękny uśmiech na powitanie. Do Faro dojechać można było bezpośrednio autobusem (linia 66). Dla osób nie mogących się odnaleźć w nowym miejscu, na przystanku autobusowym, dobrą radą służył pan w odblaskowej kamizelce z napisem "Bus Informaction" mówiący w językach: hiszpańskim, angielskim, włoskim i niemieckim. Osobom niemającym talentów do języków obcych zawsze pozostawał migowy i wręczona w terminalu mapka. Podróż minęła bez niespodzianek. Po wyjściu z autobusu pierwsze kroki skierowałem na znajdującą się nieopodal plażę, by powiedzieć "cześć" kanaryjskim wydmom oraz Atlantykowi. Odpowiedniej oprawy chwili powitania nadał drink "Sex on the beach", w jednej z przyplażowych knajpek oraz doza niczym niezmąconej refleksji. Chwilo trwaj wiecznie!

środa, 18 marca 2015

Dój!

Kupiłem sobie ostatnio napój Frugo. Poczułem w ustach smak dzieciństwa, a pod nakrętką znalazłem taki oto napis: "Dój wymię wolności!". Więc doję śmiejąc się w duchu i będąc pełnym uznania dla autora napisu.
Myślałem, że tego typu dodatki nie są w stanie mnie już rozbawić. Na szczęście się myliłem.

środa, 11 marca 2015

Wyście z Ciemnogrodu cz. 3 - Kości zostały rzucone

Przeczytaj również: Geneza wyjściaWyjście z Ciemnogrodu cz.1 oraz część 2

Kości zostały rzucone, decyzje podjęte. Po dogłębnej autoanalizie doszedłem do wniosku, że jestem po części romantykiem, po części zaś człowiekiem predysponowanym do zakupu sprzętu dla gierojów tzn. zabawki firmy Apple. Nie żebym był jakimś szkaradnym, zawistnym, bogatym chu...dupkiem czy też lanserem z ego nadmuchanym do granic możliwości, tak jak sugerowali to bywalcy jednego z for branżowych. Po prostu raz w życiu chciałbym kupić coś z naprawdę górnej półki. Tak oto mój wybór został ograniczony do sprzętu z systemem operacyjnym Windows lub iOS. Nie spodziewałem się, że wyrzucenie ze sfery rozważań systemu Android wiązać się będzie z odrzuceniem 90% sprzętu dostępnego na rynku. Biorąc pod uwagę moją wcześniejszą charakterystykę wychodzi na to, że romantycy są gatunkiem na wymarciu, a bogatych jest niewielu. Czy to znaczy, że przyszło nam żyć w świecie "lamusów"? Nic to, diagnozy socjologiczne pozostawiam naukowcom, a sam skupiam się na dręczącym mnie dylemacie.

Windows - orka na ugorze

Nie ukrywam, że do tego systemu mam sentyment związany z tym, że praktycznie nigdy na żadnym innym tak naprawdę nie pracowałem i z żadnym nie mam tylu wspomnień co ze starym, pospolitym Windowsem. To właśnie na tym systemie dokonałem pierwszej udanej instalacji programu (chyba jakiejś gry), to właśnie ten system doprowadzał mnie do białej gorączki wieszając się z niewiadomych przyczyn, to na nim odtwarzałem pożyczone i Bóg jeden raczy wiedzieć skąd wzięte filmy, w tym także pierwszego pornola. Łezka w oku się kręci na samo wspomnienie tamtych chwil. Będąc sentymentalnym swój wzrok skierowałem na urządzenia działające pod tym właśnie systemem. 

Moje rozczarowanie było proporcjonalne do sentymentu. Takiego ubóstwa oferty nie spodziewałem się w najśmielszych snach. Nie dość, że na Windowsie działa dosłownie kilka (z interesujących mnie sprzętowo) tabletów to jeszcze w większości są to tablety Asusa i Acera, do których to firm nigdy nie miałem zbyt dużego zaufania. Oprócz tego, w ofercie są jeszcze twory firm, o których nigdy nie słyszałem i chyba nieprędko usłyszę ponownie. Nie jestem miłośnikiem eksperymentowania i kupowania kota w worku, dlatego jedynym modelem, który zwrócił moją uwagę to Nokia Lumia 2520, która na pierwszy rzut oka byłaby wręcz idealna. Nie dość, że Widnows to jeszcze Nokia, do której żywię równie duży sentyment. Związek doskonały! Niestety, moja euforia szybo została zgaszona przez doczytanie, że moją niedoszłą Lumię obsługuje system Windows 8.1 RT. Co to jest? Nie mam pojęcia, ale po przeczytaniu kilku artykułów dotyczących tego dziwadła i przypomnieniu sobie traumy korzystania z Windowsa Vista, stwierdziłem, że nie jestem gotów na testowanie straszydła. Czar prysł. Zarówno ja, jak i mój portfel przeżyliśmy głębokie rozczarowanie, ponieważ Nokia miała ofertę, której mógłbym podołać finansowo, a alternatywą jest sprzęt Apple, którego ceny wywołują zarówno u mnie, jak i u mojej kieszeni gęsią skórkę. 

Apple - owoc zakazany 

Po przeżytych rozczarowaniach swoją uwagę skierowałem na wyroby amerykańskiego giganta spod znaku nadgryzionego jabłka. Przyznać muszę, że miałem odczucia ambiwalentne, gdyż z jednej strony czytane przeze mnie recenzje i opinie zachęcały do poważnego rozważenia zakupu tego cudu, z drugiej zaś, ceny mają zaporowe i kupno takiego sprzętu stanowi dla mnie drogę przez mękę wyrzutów sumienia i wątpliwości. 

W swojej ofercie Apple posiada dwa tablety, które mnie zainteresowały. Są to IPad Air oraz jego nowsza wersja Air 2. Tablety z rodziny mini trzeba było odrzucić, ponieważ miał być to zamiennik laptopa, a ciężko uznać za zamiennik coś, co nie osiąga nawet 1/4 wielkości ekranu notebooka. Wszystkie znaki na niebie i ziemi mówią, że jest to sprzęt godny polecenia i wart swoich pieniędzy, dlatego też postanowiłem wejść w nieznaną mi krainę luksusów i zbędnych wydatków. Moja próżność i niezdrowa ciekawość sprawiły, że niczym biblijna Ewa, podjąłem decyzję o spróbowaniu zakazanego jabłka. Kupuję iPada, a wybór modelu pozostawiam na czas po wizycie w sklepie i osobistym kontakcie ze sprzętem. Przyszłość czeka...