Nie było moją intencją zaczynanie blogowania od wpisów smutnych w swej wymowie, jednak wena nie wybiera. Zwłaszcza, że wielkimi krokami zbliża się chwila, której bałem się od dawna - pożegnanie.
Kwestią nie lat, a w optymistycznej wersji miesięcy, jest konieczność pożegnania się z moim wieloletnim przyjacielem. Słowo "przyjaciel" nie oddaje w pełni naszych relacji, które śmiało można nazwać partnerskimi. Poznaliśmy się ponad 6 lat temu przez Internet i od tamtej pory widywaliśmy się niemal codziennie. W ciagu tego czasu przeżyliśmy wiele wspólnych chwil, zarówno tych dobrych, które będę jeszcze długo nosił w pamięci, jak i tych złych, o których staram się nie myślec. W każdym związku są przecież wzloty i upadki. Jestem wdzięczny za to, że dzięki znajomości z nim tak wiele zyskałem. To właśnie on pomógł mi przebrnąć przez trudne początki pisania (najpierw do szuflady, z czasem rownież dla innych), to dzięki niemu zacząłem prowadzić bloga (dziś już zapomnianego i leżącego w gruzach dawnej weny artystycznej), wreszcie to dzięki niemu obcowałem z szeroko pojęta kulturą (od muzyki, przez literaturę, aż po kinematografię). Dziękuję, że byłeś, choć tak naprawdę nadal jeszcze jesteś, moją busolą i Gwiazdą Polarną na drodze do wiedzy i informacji z wciąż niepoznanego świata.
Chcąc oddać hołd mojemu Przyjacielowi, nie mogę pominąć fizycznej sfery naszej znajomości, która była wręcz idealnym dopełnieniem łączących nas uczuć. Mogłem na Niego patrzyć godzinami i rzadko kiedy miałem dość, a najczęściej odczuwałem niczym niezaspokojony niedosyt. Choć zdarzały się momenty, kiedy Jego widok mnie odpychał, w pamięci zachować pragnę tylko te chwile, które dostarczyły mi niezapomnianych, hedonistycznych doznań. I choć nigdy mu tego nie mówiłem, to uwielbiałem kłaść na nim swoje dłonie i czuć jego ciepło. Myślę, że o tym wiedział, ponieważ robiłem to bardzo często, prawie każdego dnia. Wewnętrzny instynkt pchał mnie do tego. Musiałem - chociaż na chwilę. Jego umiejętności i możliwości elektryzowały mnie, przeszywając podniecającym dreszczem. Żałuję, że ta znajomość musi się skończyć, jednak takie są prawa natury. Nic nie trwa wiecznie, a co ma swój początek i koniec znaleźć musi.
Na myśl o nadchodzącym rozstaniu ogarnia mnie smutek, którego opisać nie sposób. Ponad 6 lat znajomości kończy się niezdiagnozowaną chorobą, która zmieniła Go nie do poznania. I choć ciężko jest patrzyć jak odchodzi, będę z Nim aż do końca.
Byłeś (jesteś) dla mnie bratem, którego nigdy nie miałem. Nigdy bym nie powiedział, że można żywić tak głębokie uczucia do Laptopa - a jednak.



Brak komentarzy:
Prześlij komentarz