Przeczytaj rownież: Dotrzeć na Kanary rozdział I
To co mnie zdziwiło to bardzo znikoma ilość funkcjonariuszy Straży Granicznej na terenie terminala. Wiem o tendencji do redukowania ilości funkcjonariuszy SG na lotniskach, ale żeby nie widzieć ani jednego? Pierwsze co mi przyszło do głowy, to to że może wszystkich przenieśli na Stare Kiejkuty, ale czy może to być? Nie dowiem się nigdy. Przez bramki bezpieczeństwa przepuszczali podróżnych pracownicy prywatnej firmy ochroniarskiej. Pan w średnim wieku, nieco łysiejący z wyćwiczonym mięśniem piwnym i pozostałością po muskułach z dawno minionych dni, pytał tonem nieznoszącym sprzeciwu przy okazji mieląc gumę do żucia w paszczy: "Jakiś sprzęt elektroniczny jest? Wyciągamy!". Swoją władzą nad "malućkimi" podkreślał założonymi na klatce piersiowej rękami. Brak taktu, kultury i profesjonalizmu aż się prosił o komentarz, jednak życie nauczyło mnie pokory. Milczałem. Gwoli sprawiedliwości - reszta pracowników na bramkach wydawała się w porządku.
Mój wypchany nieco ponad dopuszczalne gabaryty plecak kazano mi zdać do luku bagażowego (na szczęście bez dopłaty) i wpuszczono mnie na pokład Boeinga 7373-800, którym odbyłem pomyślny lot na Gran Canarię. W gronie prawie 200 osób znajdowali się nieliczni przedstawiciele wieku dziecięcego. Byłbym wielce zdziwiony, gdyby siedzieli daleko ode mnie, na szczęście szybko się zorientowałem, że powodów do zdziwień nie będzie. Pięć godzin słuchania głośnych śmiechów, krzyków, płaczu, potrząsania fotelem, skakania po pokładzie i moich desperackich prób panowania nad emocjami sprawiło tę podróż niezapomnianą. Z nostalgią wspominałem chodzące niedawno przede mną, apetyczne nogi lotniskowej dzierlatki próbując oderwać myśli od natrętnych bachorów siejących grozę i strach wśród reszty pasażerów. Na szczęście dotarliśmy, a ja zachowałem resztki świadomości. Odnotowałem przy tym poważny brak w moim podróżnym wyposażeniu - nie wziąłem ani słuchawek do telefonu, ani stoperów do uszu, co odbiło się na mojej kondycji zarówno fizycznej jak i psychicznej.
Trudy podróży wynagrodziła mi ponad 20-sto stopniowa temperatura, choć nie do końca odczuwalna ze względu na silny wiatr oraz perspektywa tygodniowego oderwania się od trosk i problemów, które bez żalu pozostawiłem w Polsce. Wakacje czas zacząć - witaj Gran Canario!
To co mnie zdziwiło to bardzo znikoma ilość funkcjonariuszy Straży Granicznej na terenie terminala. Wiem o tendencji do redukowania ilości funkcjonariuszy SG na lotniskach, ale żeby nie widzieć ani jednego? Pierwsze co mi przyszło do głowy, to to że może wszystkich przenieśli na Stare Kiejkuty, ale czy może to być? Nie dowiem się nigdy. Przez bramki bezpieczeństwa przepuszczali podróżnych pracownicy prywatnej firmy ochroniarskiej. Pan w średnim wieku, nieco łysiejący z wyćwiczonym mięśniem piwnym i pozostałością po muskułach z dawno minionych dni, pytał tonem nieznoszącym sprzeciwu przy okazji mieląc gumę do żucia w paszczy: "Jakiś sprzęt elektroniczny jest? Wyciągamy!". Swoją władzą nad "malućkimi" podkreślał założonymi na klatce piersiowej rękami. Brak taktu, kultury i profesjonalizmu aż się prosił o komentarz, jednak życie nauczyło mnie pokory. Milczałem. Gwoli sprawiedliwości - reszta pracowników na bramkach wydawała się w porządku.
Mój wypchany nieco ponad dopuszczalne gabaryty plecak kazano mi zdać do luku bagażowego (na szczęście bez dopłaty) i wpuszczono mnie na pokład Boeinga 7373-800, którym odbyłem pomyślny lot na Gran Canarię. W gronie prawie 200 osób znajdowali się nieliczni przedstawiciele wieku dziecięcego. Byłbym wielce zdziwiony, gdyby siedzieli daleko ode mnie, na szczęście szybko się zorientowałem, że powodów do zdziwień nie będzie. Pięć godzin słuchania głośnych śmiechów, krzyków, płaczu, potrząsania fotelem, skakania po pokładzie i moich desperackich prób panowania nad emocjami sprawiło tę podróż niezapomnianą. Z nostalgią wspominałem chodzące niedawno przede mną, apetyczne nogi lotniskowej dzierlatki próbując oderwać myśli od natrętnych bachorów siejących grozę i strach wśród reszty pasażerów. Na szczęście dotarliśmy, a ja zachowałem resztki świadomości. Odnotowałem przy tym poważny brak w moim podróżnym wyposażeniu - nie wziąłem ani słuchawek do telefonu, ani stoperów do uszu, co odbiło się na mojej kondycji zarówno fizycznej jak i psychicznej.
Trudy podróży wynagrodziła mi ponad 20-sto stopniowa temperatura, choć nie do końca odczuwalna ze względu na silny wiatr oraz perspektywa tygodniowego oderwania się od trosk i problemów, które bez żalu pozostawiłem w Polsce. Wakacje czas zacząć - witaj Gran Canario!



Brak komentarzy:
Prześlij komentarz